16 lutego 2014

Chwila Duszy - Capitulo 1

           Siedząc w wiklinowym fotelu w oranżerii, popijając kawę i zagryzając angielskiego rogalika z konfiturą, oglądałam poranne wiadomości. Już od samego patrzenia na nie, odechciało mi się jeść. Było przed dziewiątą rano, a media już nadawały między innymi: o zamachu terrorystycznym w Kairze, porwaniu jakiegoś dzieciaka dla okupu, wojnie nowojorskich gangów, czy pożal się boże efekcie cieplarnianym.
 - Czy już nie ma dobrych wieści? Trzeba dołować ludzi od samego rana? - rzuciłam w przestrzeń, sama do siebie. 
Ze złością wyłączyłam przeklęte pudło, dzięki któremu mój dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Mogłam nie rozpoczynać dnia od wiadomości - pomyślałam.
Wziąwszy kubek po latte i talerz po śniadaniu ruszyłam w stronę kuchni. Tam jak zwykle plątało się mnóstwo ludzi: począwszy od kucharzy i pomocy kuchennej, po pokojówki i lokajów, a także ogrodników. Jednakże dzisiaj panował tam istny chaos.
 - Mam nadzieję, że śniadanie smakowało Panience? - Zapytał szef kuchni, Sebastian. 
 - Bardzo dziękuję, było znakomite - odpowiedziałam z uśmiechem, odkładając naczynia do zmywarki. 
Zaraz potem odwróciłam się aby wrócić do siebie, lecz wyjście z kuchni zatarasowała moja matka w najnowszej kreacji Prady, od razu w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza.
- A Ty co tutaj jeszcze robisz? – Warknęła w moim kierunku. - Nie powinnaś być na zajęciach? 
Victoria Maria Silvano, od dwudziestu trzech lat moja mama, jest nieco ekscentryczna i naprawdę potrafi zaleźć za skórę. Mimo nieudanego pierwszego małżeństwa i przedwczesnym urodzeniu dziecka, udało się jej osiągnąć sukces. Teraz jako gwiazda kina brytyjskiego, błyszczy od ponad pięciu lat na arenie międzynarodowego show biznesu. 
 - Mam przerwę międzysemestralną – stwierdziłam, wysilając się na sarkazm. – Zapomniałaś, prawda? 
 - Oczywiście, że nie - odpowiedziała lekko zmieszana, rozglądając się po kuchni. - Ale byłam pewna, że nie będzie Cię dzisiaj w domu.
 - A to niby dlaczego? – spytałam.
 - Nie tutaj - mruknęła do mnie, a następnie pociągnęła mnie za sobą dość brutalnie.
 - Ała, to boli – wyrwałam się jej z uścisku, masując ramię.
 - Już nie bądź znowu taka delikatna – uśmiechnęła się prześmiewczo, a przy okazji zwróciła się do przechodzącego obok kamerdynera. – Stefano, podaj nam proszę sok z mrożonej papai do ogrodu. 
 - Oczywiście, proszę Pani – odpowiedział mężczyzna o krępej posturze przed pięćdziesiątką.
Moja matka szybkim krokiem, na jaki tylko pozwalały jej dziewięciocentymetrowe szpilki Laubootina ruszyła w stronę ogrodu. Gdy już usiadła na bujanej ławce zaczęła swoją gadkę:
 - Dzisiaj wydaję przyjęcie z okazji czterdziestych piątych urodzin Jamesa - powiedziała. 
 - I? – Zapytałam, unoszą brwi do góry. 
 - Będzie dużo ludzi, dużo znanych osobistości, telewizja – gestykulowała, niczym słynna arystokratka.
 - Więc mam udawać, że nie istnieje, tak? – Przerwałam jej wywód, przy okazji mierząc ją ostrym wzrokiem. - Wstydzisz się mnie? 
 - Liviane, nie rób scen - stwierdziła zdegustowana.
 - Ależ nawet nie zaczęłam, droga mamo – po raz kolejny pozwoliłam sobie na uszczypliwy komentarz. – Może z łaski swojej powiesz mi dla kogo jest ta cała farsa? Przecież większość moich znajomych wie, że jesteś moją matką - powiedziałam. 
 - Natomiast większość moich znajomych, nie pojęcia o tym, że mam córkę – sprecyzowała Victoria.
- Jak to?! – Szok wymalował się na mojej twarzy, aż ze zdziwienia otworzyłam buzię. 
 - Po prostu – odparła spokojnie. – Gdyby się dowiedzieli, że miałam córkę w wieku siedemnastu lat to zniszczyłoby mi karierę, a na to nie mogę pozwolić - dodała. - Zrozum to wszystko, co mam.
 - Wszystko, co masz?! – Podniosłam głos, ponieważ czułam, że chyba zaraz wybuchnę. - Dla ciebie liczą się jedynie pieniądze! – Stwierdziłam bolesny dla mnie fakt.  
 - Liviane! - Zganiła mnie, ponieważ na tarasie pojawił się kelner. 
 - Mam gdzieś, że ktoś mnie usłyszy! - Krzyknęłam. - Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że dla mojej rodzonej matki ważniejsza będzie pieprzona kariera, niż jej własna córka! 
 - Uważaj na słowa – zagrzmiała.
 - Bo co? Dasz mi szlaban? – Zakpiłam. - Albo zabierzesz auto, bądź kartę kredytową? Nie musisz.
 - Liviane!
 - Skończ – ucięłam krótko naszą rozmowę, nie uraczając już matki spojrzeniem.
Zaraz potem odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem pomaszerowałam w kierunku swojego pokoju, którego drzwi z hukiem zatrzasnęłam za sobą. Nie minęło dziesięć minut, a przebrana w letnią sukienkę, zaopatrzona w ciemne, słoneczne okulary i maleńką walizkę podróżną, oddalałam się od rezydencji dociskając do granic możliwości pedał gazu w swoim volvo. Nie mogłam zostać tam ani chwili dłużej, nie mogła i już nie chciałam.


Droga do Londynu zajęła mi znacznie mniej czasu niż zwykle, ponieważ tym razem nie przejmowałam się przepisami dotyczącymi ograniczenia prędkości na drodze. Zwinnym ruchem wyprzedzałam samochody jeden po drugim, gdy tylko któryś z nich znalazł się zbyt blisko mojego auta. Aby dostatecznie skupić się na drodze i przestać myśleć chodź na chwilę o rozmowie, jaką odbyłam z matką, włączyłam ulubioną stację radiową na pełen regulator. 
Stojąc na czerwonym świetle głośno wdychałam i wydychałam powietrze, aby chociaż na chwilę się uspokoić. Ale nawet tak stara i jakże efektywna metoda nie wywarła żadnych pozytywnych rezultatów w moim przypadku. Trzymałam ręce na kierownicy i patrzyłam jak drżą od emocji i wprost nie mogłam uwierzyć, jak moja własna matka potrafi mnie wyprowadzić z równowagi. Wzięłam kolejny, potężny wdech i postanowiłam się opanować na tyle, aby tylko bezpiecznie dojechać do stolicy i zaparkować. Reszta nie miała już dla mnie znaczenia, potem mógł mnie nawet przejechać piętrowy autobus. 
Zatem skupiona na oddychaniu i nieskasowaniu mojego ukochanego volvo, ruszyłam w dalszą drogę, tym razem powoli, mijając feralne skrzyżowanie. Jednak moje myśli nadal krążyły wokół postaci mojej jakże kochanej mamy, bombardując mnie wspomnieniami jej cudownej osoby.
Ale może powinnam zacząć od samego początku.  
Nazywam się Liviane Mia Silvano, mam dwadzieścia trzy lata i od urodzenia mieszkam w Anglii, nie jestem jednak Brytyjką z pochodzenia. Mój ojciec - Antonio jest Portugalczykiem, mama - Wiktoria Polką. Dziadkowie od strony mamy przez kilka lat mieszkali w Oxfordzie, a na stare lata ponownie powrócili do ukochanej ojczyzny.
Moi rodzice poznali się w szkole średniej i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia, a przynajmniej tak im się wydawało, ponieważ dwa lata później na świat przyszłam ja. Gdy tylko Victoria dowiedziała się o ciąży zażądała od mojego taty ślubu, a ten się zgodził. Jednak, gdy miałam pięć lat małżeństwo państwa Silvano przeszło do historii, Antonio wrócił do rodzinnej Portugalii, a mama pozostała ze mną w Wielkiej Brytanii. 
I tak mijały lata, Vicky realizowała swoje plany zaprzepaszczone moim pojawieniem się na świecie, a ja dorastałam w towarzystwie opiekunek oraz ukochanej babci, jak również taty. Antonio przesyłał na moje wychowanie nie małe pieniądze, a także spędzałam z nim kilka miesięcy każdego roku, zazwyczaj były to wakacje. Cieszyłam się, że mam takiego ojca, nie miej niż z matkę. Ta jednak poświęcała mi bardzo mało uwagi. 
Od dziesięciu lat tata jest żonaty i mam trójkę przyrodniego rodzeństwa. Mieszkają w Chicago, dlatego też nie możemy się widywać tak często jak kiedyś, ale jesteśmy oczywiście w stałym kontakcie on-line.
Moja mama również poznała odpowiedniego mężczyznę na swojej drodze, od dwóch lat razem z Jamesem są małżeństwem. Nie wiem czy jest szczęśliwa, ale chyba zadowolona. James jest kompozytorem muzyki filmowej, na której dorobił się już kilkunastu milionów. Poza tym nie miał dzieci i nie zamierzał ich mieć. Więc dla Vicky to była doskonała partia, a zarazem facet z branży z którym miała o czym rozmawiać wieczorami. Bo z córką to nigdy nie wychodziło jej najlepiej.
Dla Victorii zawsze liczyły się tylko pieniądze, a dzisiejsza rozmowa rozwikłała moją jakże skomplikowaną hipotezę ma ten temat. Od małego próbowała mnie przekupić prezentami, najnowszymi modelami Barbie, książkami i mnóstwem innego dziadostwa. Ja jednak nie należałam do dziewczynek, która na widok Baby Born w wózeczku zapominała o całym świecie. Zawsze grzecznie dziękowałam za „niespodzianki”, jakie przywoziła mi mama, ale brakowało mi uczucia z jakim prezenty mogłaby mi je ofiarować. 
Przyznam się, że przyzwyczaiłam się już do tego. Moja mama dopiero od pięciu lat grywa w filmach, jednak jej kariera zaczęła się już znacznie wcześniej. Dobrze pamiętam jak kilka lat temu wpadła do naszego domu, na przedmieściach Londynu i powiedziała, że zaoferowano jej bardzo dobrze płatną pracę. Z uśmiechem na twarzy pogratulowałam jej sukcesu, od zawsze wierzyłam że zajdzie daleko. Jednakże zaraz potem zmroziła mnie wzrokiem i kazała wrócić do pokoju oraz zakazała od tamtej pory mówić do niej per mamo.
Szczerze mówiąc nigdy nie była ze mnie wystarczająco zadowolona. W szkole nie uchodziłam za kujona, bo nie lubiłam siedzieć z nosem w książkach. Jakakolwiek czwórka odbijała się awanturą w naszym domu, nie wspominając o trójach, które lubiłam: „Z takimi ocenami możesz jedynie zamiatać ulice albo stać się hostessą w hotelu” - mówiła. Czasami było mi bardzo przykro, dlatego w takich chwilach zwracałam się do swojego najlepszego kumpla.
Chris był moim i jest najlepszym przyjacielem, odkąd tylko pamiętam. Znamy się od przedszkola, poprzez szkołę podstawową i liceum. Tylko na studia wybraliśmy inne uczelnie: ja Oxford, on Art Collage St. John. Ja reklamę i marketing, a mój przyjaciel aktorstwo. Do chwili ogłoszenia wyników Chris nie zdradził się, że złożył dokumenty właśnie na ten znienawidzony przeze mnie kierunek. Przez cały czas byłam pewna, że zamierza studiować prawo międzynarodowe, a on wywinął mi taki numer. Byłam na niego wściekła, gdy się o tym dowiedziałam. Nie za to, że nie powiedział mi o swoich planach, ale dlatego, że bałam się, że aktorstwo zmieni go nie do poznania, tak jak moją matkę.
Mój przyjaciel jednak zbyt dobrze mnie znał i wiedział, dlaczego reagowałam w sposób alergiczny na wszystko co miało związek z Hollywood. Przed wyjazdem obiecał, że zawsze będzie sobą i oczywiście dotrzymał słowa. Minęły trzy lata, a mój kumpel się nie zmienił, mimo iż stał się symbolem seksu dla milionów nastolatek, dzięki kilku produkcjom. Byłam z niego niezwykle dumna, czasami siedząc w kinie, bądź oglądając telewizję, widząc go, śmiałam się pod nosem: Przecież ja znam tego człowieka, to mój najlepszy kumpel, mój starszy „brat”.
Nie byliśmy spokrewnienia choćby w najmniejszym stopniu. Lata przyjaźni oparte na zrozumieniu i wspólnych problemach sprawiły, że kochaliśmy się jak rodzeństwo. Victoria oczywiście nie miała o niczym pojęcia, właściwie to nie była zainteresowana czymkolwiek, co miało związek z moim życiem osobistym.
Jako córka super gwiazdy, o której świat nie miał pojęcia oraz przyjaciółka idola młodzieży, dość często przesiadywałam w Internecie. Pilnie śledziłam wszystkie plotki, zdjęcia, wywiady, nie tylko by być na bieżąco, ale również dlatego, że lubiłam wiedzieć co dzieje się w show biznesie. Robiłam to zarówno dla Chrisa jak i Vicky, która zatrudniła mnie w charakterze „gossip kreator” dla jej własnej osoby. Nie mogłam narzekać na swoją matkę  w relacjach pracodawca-pracownik, które były o niebo lepsze od naszych rodzinnych. Być może dlatego, że w końcu Vicky znajdowała temat do konwersacji ze swoją jedyną córką. Wracając jednak do portali plotkarskich, najnowszy news przeczytany wczoraj późnym wieczorem, dotyczył przylotu mojego przyjaciela z Los Angeles do Londynu. Zatem stojąc ponownie w gigantycznym korku, postanowiłam działać. Wyciągnęłam telefon i napisałam smsa:
Wiem, że już jesteś. Spotkajmy się tam gdzie zawsze. Jeśli chcesz.
Skoro był na miejscu chciałam się z nim spotkać, a właściwe to musiałam z kimś porozmawiać.



Siedziałam na ławce w Holland Park, gdzie kilka pawi dumnie przechadzało się niedaleko mnie. Mimo dużego upału, w parku było bardzo przyjemnie, a delikatny wietrzyk burzył moją idealną fryzurę. Naciągnęłam okulary przeciwsłoneczne na nos i głośno westchnęłam.
Chciałam się wyrwać z domu, aby nie patrzyć na matkę. A teraz mogę stwierdzić, że samotne siedzenie było chyba o wiele gorsze w tym wypadku. Właśnie spostrzegłam grupkę chłopców grających w krykieta, wygłupiali się i głośno śmiali. Młodość to jest to – pomyślałam. Miałam ponad dwadzieścia lat, ale czasami czułam się na dziesięć więcej. Od samego początku byłam pozbawiona matczynej opieki –  zawsze zdana na siebie, nie licząc babci czy opiekunki. Dojrzewałam w trudnych warunkach, rzadko kiedy otwierałam się przed kimś, dlatego też byłam i nadal jestem nieśmiała.
 - Hola Hermosa! – Przywitał się ze mną, wysoki umięśniony blondyn, ubrany w szorty i biały podkoszulek z okularami i czapką z daszkiem.
 - Cześć – odpowiedziałam cicho.
 - To tak się wita kumpla? – Zapytał obrażony chłopak, siadając obok mnie.  
 - Siemasz mój ukochany przyjacielu? Może być? – Zakpiłam.
 - No już lepiej – odpowiedział z wielkim uśmiechem.
 - Przepraszam mam zły dzień – obdarzyłam go lekkim uśmiechem – Cieszę się, że Cię widzę. Jak minął lot?
 - Dałem radę, ale dobrze wiesz że nie lubię latać – wzdrygnął się.  
 - Wiem – posłałam mu zalążek uśmiechu. –  A praca?
 - Nie narzekam, na razie jesteśmy po większości scen. Za tydzień lecę do Nowego Jorku, nowy projekt filmowy i kolejną galę – westchnął, rozsiadając się na ławce.
 - Wiesz, że masz to na swoje życzenie, kochany? – Spojrzałam na przyjaciela.
 - Ja bardzo lubię swoją pracę, ale czasami niektóre rzeczy wymykają się z pod kontroli – zrobił kwaśną minę, przy okazji poprawiając okulary.
 - Jak na przykład paparazzi?
 - To trudny kawałek chleba – stwierdził. – Ale maleńka, dajemy radę.
Uśmiechnęłam się do niego i złapałam za rękę, Chris odwzajemnił uścisk. Nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej, ponieważ w okolicy znajdowały się hieny. A ja nie chciałam być w centrum tego cyrku, wystarczyła mi mama i mój kumpel. Po za tym, to później on miałby nieprzyjemna nagonkę.
 - Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, gdy dostałem od Ciebie wiadomość. Dopiero teraz czuję, że naprawdę żyję – zaciągnął się świeżym powietrzem i dodał. – Park, Ty, ja i pawie - niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
 - Tak – skwitowałam.
 - A jak na studiach?
 - Sesje zaliczyłam bardzo dobrze i jestem kandydatką do stypendium – pochwaliłam się. – A teraz aktualnie przebywam w domu.
 - Ooo…, a to dlaczego? – zdziwił się.
 - Paulina wyjechała do Turcji – odpowiedziałam.
 - No proszę, a jeszcze dalej nie mogła się wybrać? – wtrącił. – Wiesz, przynajmniej nie wróciła by tak szybko.
 - Chris przestań! Ja na naprawdę nie pojmuję, dlaczego wy tak za sobą nie przepadacie – podminowałam się. – Co ona Ci takiego zrobiła?
 - Cóż, uważa mnie za tępego półgłówka, mięśniaka i beznadziejnego faceta – zaczął wyliczać na palcach.
 - Słucham? – moje brwi powędrowały ku górze.
 - A ja ją za pyskatą, nieobytą w świecie, bezczelną laskę – kontynuował.
 - Proszę Cię.
 - Mia przyznaj, że tak jest – machnął ręką. – Nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze nie pozabijaliśmy się w swoim towarzystwie.
 - Bo to złamało by mi serce? – Zapytałam nieśmiało.
 - Być może – zastanowił się. – A teraz powiedź mi, dlaczego masz zły dzień?
 - Victoria organizuje imprezę z okazji urodzin Jamesa – westchnęłam.
 - Wiem, dostałem zaproszenie – wtrącił.
 - Co?! Ty?! Ale jak? – automatycznie usiadłam prosto na ławce.
 - Nie mam pojęcia – odpowiedział. –  Jessica powiedziała, że zaproszenie przyszło pocztą, podobno mają być ważne osobistości. Moja manager uważa, że to będzie wydarzenie roku – prychnęłam pod nosem, przy jego stwierdzeniu „wydarzenia roku”. – W końcu kto wydaje „skromne” przyjęcie na 450 osób?
 - Moja matka. Tylko, że ja nie zostałam zaproszona – wydusiłam.
 - Chyba żartujesz? – Zdziwił się.
 - W żadnym wypadku, moja matka nie chce mnie tam widzieć – mówiłam. – Vicki powiedziała mi jeszcze na dodatek, iż nikt nie wie, że ma dwudziestotrzyletnią córkę. Bo gdyby media się o tym dowiedziały, to zrujnowałoby to jej karierę. Wyobrażasz sobie?
Milczał.
 - Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, ale dopiero teraz przejrzałam na oczy – kontynuowałam. –  Ona mnie po prostu nienawidzi, za to że urodziła mnie w wieku siedemnastu lat - przestałam się kontrolować, emocje wzięły górę, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. – Nie może na mnie patrzeć, a gdy już to robi to czasami widzę w jej oczach… obrzydzenie. Jak można coś takiego powiedzieć swojemu dziecku? „Kariera to wszystko co mam, rozumiesz!”.
Ukryłam twarz w dłoniach. Dopiero teraz zdałam sobie z sensu swych słów, to tak bardzo bolało. Poczułam ramiona Chrisa na swoich, tulił mnie jak zawsze. Moje łzy moczyły jego białą koszulkę, pozostawiając na niej ciemne ślady po moim makijażu.
 - Cholera, przepraszam Chris – wydusiłam, ocierając oczy i szukając chusteczek w torebce. - Pobrudziłam Cię, zapłacę za pralnie.
 - To tylko T-shirt – przetrwał. – Poza tym, dobrze wiesz że Victoria nie zasługuje na twoje łzy. Od samego początku była oschła, nic niewarta i traktowała Cię jak śmiecia.
 - Kellan – zaczęłam.
 - Tylko mi teraz nie praw morałów – przerwał ostro. – Taka jest prawda i lepiej, że dowiedziałaś się o tym teraz. Ta su… - spojrzał na mnie i w porę się powstrzymał. - Ta… baba jest ślepa, skoro nie potrafi docenić swojej jedynej córki. Jednak z tego co pamiętam, to nigdy nie doceniała – mówił. – Ile to razy uciekałaś nocami z domu przez okno? Ile razy nocowałaś u „Roxi” (Roxi czy. Chris)?
Ponownie spuściłam głowę, kochałam mamę ponad życie i byłam zdolna do wyrzeczeń w stosunku do niej. Chris miał rację: „nigdy nie doceniała”. Zawsze na pierwszym miejscu były pieniądze, nie dziecko, jej jedyne dziecko. Co za ironia do dzisiaj pamiętam jeszcze jak w dzieciństwie przeganiała wszystkie moje koleżanki, aby nie dowiedziały się, że moją matka jest Pani Silvano. Same idiotyczne tajemnice…
 - Co jest w tym złego, że ma się dziecko w młodym wieku? – Odezwałam się. – Stało się ok. Ale czy jest to rzeczywiście powód do takiej hańby?
 - Mnie się nie pytaj, nie jestem dziewczyną. My faceci patrzymy na świat zupełnie inaczej.
 - Oczywiście – skwitowałam. – Dmuchana lala, piwo i pornos przed snem. Wspaniała perspektywa, jakżeby inaczej.
 - Jak możesz – obraził się.
 - Skoro uważasz się za stuprocentowego faceta, to musi być prawda. Stawiam na piwo i pornos, o dmuchanej lali nie mam pojęcia. No chyba, że ostatnio byłeś tak zdeterminowany…
 - Livi…- zaczął.
 - Dobrze wiesz, że nie znoszę tego zdrobnienia, jest obrzydliwe – przerwałam, wydmuchując nos.
 - Perdóname, Mia – poprawił się, po czym dodał. – Ale jak słyszę zaczynasz wracać do siebie, to dobry objaw.
 - Robisz za psychiatrę?
 - Kochana dla Ciebie to już za późno, żaden lekarz nie podejmie się tak beznadziejnego przypadku. Szkoda czasu… - skwitował.
 - Zatem dobrze się składa, że ty masz go dzisiaj w nadmiarze.
 - A kto tak powiedział? – Zaczął się ze mną przekomarzać. – Czyżbyś na pamięć znała mu organizer? Musisz wiedzieć, że twój niespodziewany telefon zmienił wszystkie moje dzisiejsze plany.
 - Mam zatem zacząć przepraszać? – zakpiłam.
 - Oczywiście, że nie. Ale mam lepszy pomysł.
 - Ja już za dobrze znam te twoje pomysły. Ostatnim razem wylądowaliśmy na posterunku policji – wspomniałam.
 - Raz musiałaś tam trafić – tłumaczył. – Obiecuję, że dzisiaj nikt z nas nie wyląduje w areszcie. Słowo harcerza!
 - Nigdy nie byłeś harcerzem.
 - Musisz mnie gasić za każdym razem?
 - Wybacz, dzisiaj mam naprawdę zły dzień.
 - Dlatego koniec z umartwianiem, skoro twoja mamuśka ma zaplanowane idealne przyjęcie… Musimy temu jakoś zaradzić – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
Spojrzałam na niego z pode łba, miał gotowy plan, a jego mina nie zapowiadała niczego dobrego. Uśmiechnęłam się do niego, zawsze taki był: opiekuńczy i szalony do granic możliwości. Ale za to go kochałam, za troskę, za bycie przy mnie w trudnych chwilach. Poprawiłam włosy i okulary oraz nałożyłam błyszczyk na usta, mój przyjaciel pilnie mi się przyglądał.
 - Coś nie tak? – Zapytałam, przeglądając się w lusterku. 
 - Jesteś niesamowitą kobietą Liviane – wydusił po chwili.
 - Słoneczko Cię przygrzało? – Zapytałam.
Zachichotał.
 - I za to Cię kocham – stwierdził. – Gdybym tak dobrze nie znał twojego charakterku, to pewnie już dawno bylibyśmy parą.
Prychnęłam.
 - A kto Ci powiedział, że to JA chciałabym być z tobą – powiedziałam.
 - Kochana. ja to wiem – stwierdził, pusząc się jak paw.
 - Jesteś zbyt pewny siebie.
 - Wiem.
 - No to sobie pogadaliśmy – stwierdziłam, zamykając torebkę.
Chris zaśmiał się perliście, spojrzałam na niego i zawtórowałam. Tak bardzo lubiłam się śmiać, szczególnie z moim najlepszym przyjacielem.
 - Dobra, koniec żartów, musimy działać – powiedział po chwili.
 - Słucham.
 - Co powiesz na imprezę, dzisiaj wieczorem?
 - Impreza? Gdzie?
 - W mieście, poznam Cię z kimś. Będzie fajnie, rozerwiesz się trochę – odpowiedział.
 - Dobra, ale ja nie mam nic na przebranie – zaczęłam, spoglądając na swoją kieckę. - Chyba, że skoczymy na zakupy?
 - O nie, nie. Paparazzi się ode mnie nie odczepią. Mam lepszy sposób.
 - Już się boję.
 - Okaż mi chodź odrobinę zaufania kobieto, chodź jedziemy na Chelsea Square.
 - Do Ciebie? - Zdziwiłam się
 - Aha! Mam nadzieję, że wzięłaś auto? Bo nie chcę jechać metrem o tej porze – wtrącił i wstał z ławki.
Wskazówki na moim zegarku wskazywały 15.30.
 - No ba. Moje autko czeka na parkingu.
 - Zatem do boju.
Ruszyliśmy ramię w ramię, a w międzyczasie Chris dzwonił do swojej manager.



Dojazd do domu Chrisa zajął nam ponad godzinę, w międzyczasie rozmawialiśmy i chichotaliśmy jak za dawnych lat. Byłam bardzo ciekawa, gdzie też mój przyjaciel ma mnie zamiar zabrać, przedtem jednak musiałam zaopatrzyć się w jakąś sukienkę i szpilki. Zaparkowałam na podjeździe, a Chris wypadł z samochodu jak burza, a chwilę później otwierał drzwi z mojej strony.
 - Bardzo dziękuję. Ale możesz mnie oświecić, czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie? – spytałam.
 - Jesteś kobietą – stwierdził.
 - Bardzo ciekawe odkrycie.
 - I postanowiłem o Ciebie zadbać.
Zrobiłam duże oczy, to było do niego niepodobne. Owszem był dżentelmenem w każdym możliwym calu, ale nigdy nie obdarzał mnie takimi względami.
 - Stało się coś Kellan? Zaczynasz mnie przerażać – powiedziałam poważnie. – Masz jakiś problem?
Tym razem on popatrzył na mnie, jakbym urwała się z choinki i to w środku czerwca.
 - Nic się nie stało – zaczął. – Ale jeżeli Ci to przeszkadza…
 - Skądże, bardzo podoba mi się twoja nowa… natura. Przez to stajesz się bardziej seksowny.
 - Seksowny mówisz – zaśmiał się. – Dziękuję za komplement.
 - Proszę bardzo – uśmiechnął się czarująco.
Gdy znaleźliśmy się już w środku, a Chris zamknął drzwi, od razu w naszą stronę rzuciła się Kola – dwuletnia suczka, adoptowana przez mojego aktora.
 - Witaj Piękna – przywitałam się. – Dawno się nie widziałyśmy, prawda?
Suczka zamachała przyjaźnie ogonem i zaczepiała mnie, abym nie przerywała drapania.
- Słodka jesteś – dodałam.
- Czasami nawet za bardzo, Kola – podał komendę. – Do siebie!
Pies spojrzał z żalem na swojego właściciela i pobiegł do kojca, gdzie posłusznie się położył.
 - Dobra sunia – stwierdził.
Pozostawiłam torebkę w przedpokoju i ruszyłam do salonu. Chris mieszkał w małym, dwupiętrowym, angielskim domu. Jako typowy i prawdziwy facet zupełnie nie znał się na kolorach, meblach i wyposażeniu. Więc kto bawił się w dekoratorkę tego oto mieszkania? Oczywiście, że ja, ale oczywiście dobrych kilka lat temu.
Zdjęłam sandałki, po czym rozłożyłam się na soczyście zielonej kanapie i sięgnęłam po pilota od telewizora. Tym razem trafiłam na jedne z głównych wydań londyńskich szmatławców, które zajmują się jedynie tematem najświeższych plotek z życia gwiazd i czerwonych dywanów. Zdziwiłam się bardzo, gdy usłyszałam o uroczystym przyjęciu Jamesa Howarda z okazji jego urodzin:
- Szykuje się niezwykle wspaniała zabawa, z tego co donoszą nasi informatorzy, na urodzinowe przyjęcie otrzymali zaproszenia między innymi: Ralph Fiennes, Hugh Grant, Anthony Hopkins, Orlando Bloom, Kate Winslet, Brad Pitt czy Cameron Diaz...
- Miło nam też poinformować, że wśród znakomitych, dojrzałych aktorów pojawią się też i ich młodsi reprezentanci jak Zac Efron i Vanessa Hugends, Miley Cyrus, Ashton Kutcher, Anne Hathaway, Joe Jonas, Demi Lovato i wiele, wiele innych… 
Nie słuchałam dalej, wiedziałam że moja matka słynęła z rozrzutności i przepychu, ale to naprawdę była lekka przesada: Bloom, Winslet, Diaz, Hopkins, Hathaway…
- Gospodarzem tak cudownego przyjęcia nie może być nikt inny jak Victorie Silvano, żona dzisiejszego jubilata. Muszę przyznać, że to w dzisiejszych czasach ideał, prawdziwej angielskiej aktorki. Pomimo, iż nie jest ona rodowitą Angielką, a pochodzi z Polski. Kto by powiedział, że taką piękność wydała obca ziemia…
- Co za żenada! – stwierdziłam.
Po czym przełączyłam na kanał z muzyką, ale nawet to nie przyniosło mi ulgi, ponieważ na ekranie pojawił się wyjący do mikrofonu Justin Bieber ze swoim najnowszym przebojem. Super! Szybkim ruchem zerwałam się z kanapy i wyłączyłam przeklęte pudło, które od samego rana nie chciało, ani nie zamierzało ze mną współpracować.
Swoją podróż zakończyłam w kuchni, gdzie zajrzałam do lodówki. Tym razem nie byłam zdziwiona widząc, że półki są zapełnione jedzeniem. A muszę przyznać, że kiedyś w tej lodówce nie było za ciekawie, ponieważ Chris nie potrafił gotować i był strasznie leniwy. Lecz odkąd musiał wyprowadzić się z domu i zacząć pracę w młodym wieku, wszystkiego nauczył się sam, no może z moją pomocą i Jessici – swojej pani manager.
 - Czemu grzebiesz w mojej lodówce? – zapytał chłopak wchodząc do kuchni, miał na sobie tym razem granatowy podkoszulek.
 - Soku ananasowego – odpowiedziałam.
 - Trzecia półka od góry, a lód…
 - Jest w zamrażarce, wiem – powiedziałam wyciągając karton. – Naprawdę uważasz, że jestem tak ograniczona w tej kwestii?
 - Ja nie mam kucharza, lokaja, pokojówki, kelnera, ogrodnika – zaczął wyliczać na palcach.
 - Ha Ha Ha – żachnęłam. – Bardzo śmieszne, pamiętaj że na South Kensington mieszkam od trzech lat, a wcześniej również nie miałam służby.
 - Służba jak to brzmi – zakpił. – Przywołujesz ich złotym dzwoneczkiem?
 - Nie bądź wredny, oczywiście że nie.
 - No to jak? – Nie ustępował.
Pokręciłam głową nad głupotą przyjaciela i nalałam sobie soku do szklanki, a następnie odłożyłam go do lodówki.
 - Wołam po imieniu, gdy jestem w domu, a w Oxfordzie, dobrze wiesz że nie mamy lokajów. Wszystko robimy same…
 - Chcesz powiedzieć, że zmywacie, gotujecie, pierzecie? – Żartował sobie ze mnie.
 - Prasujemy, wynosimy śmieci, sprzątamy – dokończyłam. – SAME!
 - Chciałbym kiedyś zobaczyć Pauline z berłem odpowiedzialności, a Ciebie w różowych, futerkowych rękawiczkach, Hmm… mylisz że to będzie możliwe?
 - Nie bądź świnia, Kell – zagrzmiałam.
 - Wybacz, ale kiedy po raz ostatni byłem u was, obydwie wyglądałyście na kompletnie zielone w związku z domowymi obowiązkami.
 - To było ponad cztery lata temu!
 - Naprawdę? – Tym razem był poważny. – Nie możliwe?!
 - Nie masz czasu na spotkania, praca goni pracę – zaczęłam. – Dobrze, że chociaż mamy kontakt mailowy, bo chyba bym Cię udusiła.
 - Serio nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale to prawda pracując zapominasz o wszystkim. Szczególnie gdy twoja kariera rozkwita, tak jak moja.
 - I bardzo dobrze – stwierdziłam. – Lubisz to co robisz, rozwijasz się, a ja jestem z Ciebie dumna. Tylko czasami tęsknię.
Spuściłam głowę. Chris odkąd tylko pamiętam był przy mnie, spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę jako dzieciaki. Później jednak nasze drogi się rozeszły – studia, lecz i tak spotykaliśmy się systematycznie. A teraz? Ostatni raz widzieliśmy się w grudniu, gdy przyjechałam do niego w drugi dzień świąt, aż do dzisiaj – dwudziestego czwartego czerwca.
 - Ja też Mia, ale teraz może uda nam się nadrobić – zawahał się. – Stracone pół roku?
 - W tydzień? – założyłam ręce na piersiach.
 - Czemu nie, w końcu my kochamy wyzwania.
Zaśmiałam się. Zakłady i wyzwania to był nasz konik, lecz niestety kilkanaście lat temu. Akcje pod tytułem: Kto wejdzie najwyżej na drzewo? Kto przejdzie całą długość dachu? Kto zje najwięcej ziemi ogrodowej bez popitki? Albo po jakim czasie sąsiedzi zorientują się, że na drzewie nie ma ani jednej brzoskwini?
Mimo nieudanego dzieciństwa od strony rodzinnej, nie byłam sama, ani nie cierpiałam. Miałam koleżanki i kolegów, jednak najlepiej czułam się właśnie w towarzystwie Chrisa. Który czasami pełnił rolę starszego i doświadczonego brata.
 - Odpłynęłaś – stwierdził, machając mi ręką przed nosem.
 - Wspominałam nasze dzieciństwo – zachichotałam. – Pamiętasz bal maturalny?
 - Jak mógłbym zapomnieć – tym razem on się zaśmiał. – Zaczepiłem butem o tren twojej sukienki, robiąc niezłe salto.
 - A ja złamałam obcas od moich ukochanych bucików.
 - Dobrze, że miałaś dodatkową parę. Bo nie wiem, jakbyś wracała?
 - Ja wiem, na barana – odpowiedziałam.
Ponownie chichotaliśmy, o tak wiele było podobnych akcji i sytuacji.
 - Dobra, powiesz mi w końcu gdzie idziemy? – zapytałam.
 - Już mówiłem na imprezę – poprawił się, patrząc na moją minę. – Dużą imprezę, a właściwie bardzo dużą.
 - A gdzie ta „impreza”? W klubie?
 - Chyba nie… - zmieszał się. – To raczej bankiet…
Zmrużyłam oczy gniewnie, coś kręcił ewidentnie, ale nie zamierzałam w to ingerować. Jak zabawa to zabawa, musiałam mu zaufać… Podeszłam do zlewu i umyłam używaną przez siebie szklankę, a następnie odłożyłam ją na suszarkę.
 - W takim razie jadę na zakupy.
 - Nigdzie nie pojedziesz – przerwał mi. – Wiesz co się dzieje na zewnątrz?!
 - A coś się dzieje?
 - Papa-Paparazzi… - zanucił piosenkę Lady Gagi.
 - Nie gadaj – westchnęłam zrezygnowana.
 - Nie gadam, śpiewam… - zaśmiał się uroczo. – Papa-paparazzi…
 - To co mam zrobić, nie pójdę na bankiet w czymś takim – powiedziałam, wskazując na kwiecistą sukienkę, którą miałam na sobie.
 - Za godzinę przyjedzie Jessica i wszystko załatwi, nie martw się. Chodź pójdziemy do ogrodu i pobawimy się Kolą, dawno jej nie dopieszczałem – zaproponował.
 - Jasne. A hieny tam się nie przedostaną?
 - Raczej nie powinny, nawet jeżeli to nie mam nic do ukrycia – powiedział łapiąc mnie za rękę. – Chodź!
 - Kto opiekuje się suczką, gdy Ciebie nie ma w domu?
 - Jessica, moja kuzynka albo zabieram ją ze sobą do Stanów.
 - Viollet jest tutaj?! – Przerwałam.
 - Nie wiedziałaś? Mieszka od czterech miesięcy kilka przecznic dalej, zaręczyła się z Ethanem, świetny facet. Jest adwokatem i wykładowcą na pobliskiej uczelni.
 - No proszę, nie miałam pojęcia, że nasza pani doktor w końcu dała się usidlić.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, Viollete Grey urodziła się i całe swoje życie spędziła w Stanach. Odkąd tylko pamiętam jedynie praca i kariera neurochirurga była jej w głowie, a tu proszę zjawia się przystojny pan adwokat i dziewczyna traci grunt pod nogami.
 -  O tak.
 - A Ty? – zapytałam. – Co z Nikki? Portale internetowe huczą od plotek na wasz temat.
 - Proszę Cię, ja i Nikki? W żadnym wypadku, gramy jedynie w tym samym filmie. Nie mam pojęcia skąd ludzie czerpią takie kłamstwa.
 - Spędzacie razem dużo czasu.
 - I co z tego? Poza tym ona ma narzeczonego i jest szczęśliwa. A to, że udało im się uchwycić nas na zdjęciach razem podczas zakupów w supermarkecie, to już nie moja wina. Ludzie zachowują się okropnie, przecież każdy z nas ma prawo do prywatności.
 - Zgadzam się, ale taka już natura pijawek. Myślisz, że jeszcze długo będą tak sterczeć na podjeździe?
 - Jeszcze trochę, ale później dadzą spokój.
 - W takim razie opowiedz mi o swoim najnowszym kontrakcie – zaczęłam.
 - Nie mogę – oburzył się. – Dobrze wiesz, że to zabronione.
 - Proszę Cię, o każdej roli mojej matki wiedziałam niemal wszystko. Boisz się, że komuś wygadam? – Spojrzałam na niego podchwytliwie.
 - Tego, że będziesz siedzieć cicho jestem na 100% pewny – powiedział. – Ale akurat przy tej produkcji obowiązuje mnie bardzo wiążąca tajemnica zawodowa.
 - Hmm… Ciekawe co to będzie? Skoro świat do ostatniej sekundy będzie czekał w napięciu.
Swoim stwierdzeniem rozbawiłam Chrisa.
 - To może Ty mi powiesz co słychać u Ciebie? – zapytał z głupkowatym uśmieszkiem. – Co słychać u Trevora?
 - Po pierwsze to nie Trevor, a Taylor – zauważyłam i zrobiłam kwaśną minę. – A po drugie nie jesteśmy razem od nowego roku.
 - A to dlaczego? – spytał.
 - Nie układało się między nami, chciał żebym była jego własnością. I był chorobliwie zazdrosny, nawet o Pauline.
 - O Pauline? – zakpił.
 - Nie przeginaj Chris – warknęłam. – Mam dość, że za każdym razem gdy o niej wspominam, ty robisz jej przycinki.
 - Sorry.
 - Nie ma „Sorry”, postaraj się nie reagować na jej imię w sposób alergiczny. To świetna dziewczyna, niedługo wraca i już nie mogę się doczekać – powiedziałam.
Mój przyjaciel zrobił minę zbitego psa i spojrzał na mnie tym swoim rozczulającym wzrokiem.
 - Co? – Odezwałam się po chwili, rzucając psu zabawkę.
 - Nie gniewaj się – odpowiedział ze skruchą. – Obiecuję nie reagować… alergicznie.
 - Cieszy to moje zbolałe serce.
 - Czasami zachowujesz się jak moja matka – zauważył tarzając się ze śmiechu. – Cieszy to… moje… zbolałe… serce. Liviane stwierdzam uroczyście, że utknęłaś w miejscu.
 - Odezwał się znawca… - zaczęłam, jednak nie dokończyłam.
 - CZESĆ! O MATKO TO TY?! – Wparowała do ogrodu wrzeszcząc na całe gardło Jessica. – KUPĘ LAT!
 - Nie krzycz tak Jess – pouczył Chris. – Hieny węszą dookoła!
 - Nie ma ich tutaj, otrzymali ode mnie sygnał, że jesteś na zakupach w Harodsie – powiedziała z dumą. – A następnie zamierzasz udać się na mecz koszykówki.
 - Miło Cię widzieć Jessica – przywitałam się.
 - I łyknęli „To”? – Zdziwił się bardzo mój przyjaciel.
 - No pewnie, mam niesamowity dar przekonywania – zachichotała. – W takim razie jeszcze raz: Cześć – dodała i rzuciła się na mnie (czyt. tuliła).
 - Dobra, dość tych czułości – zauważył Kellan i zwrócił się do Jess. – Masz wszystko o Cię prosiłem?
 - Pewnie: garnitur odebrany, penne w lodówce, karma dla Koli kupiona, mam też sukienkę i szpilki oraz wszystko inne potrzebne do zrobienia z siebie bóstwa – wyrecytowała. – A samochód będzie po siódmej.
Spojrzałam na przyjaciela swoim intrygującym wzrokiem i uśmiechnęłam się perfidnie.
 - Ja nie mam kucharza, lokaja, pokojówki, kelnera, ogrodnika  - przedrzeźniłam go.
 - Oj tam, będziesz mnie teraz łapać za słowa – odpyskował.
Znowu spojrzałam na niego z wyższością.
 - Idź lepiej szykować się na ten bankiet – wtrącił, a chwilę później w jego oczach dostrzegłam dziwny błysk. – Jessica Ci pomoże!
 - Nie trzeba – powiedziałam z mordem w oczach. – Świetnie poradzę sobie sama.
 - Jasne, że pomogę, kocham to robić! – Krzyknęła, łapiąc mnie pod łokieć. – Och chodźmy już, mamy mało czasu. Wiesz, że Jeniffer Lopez przed każdą imprezą.
 - Zabiję… - syknęłam w jego stronę.
 - Też Cię kocham – odpowiedział z uśmiechem i rzucił psu zabawkę w głąb ogrodu.



Te kilka godzin spędzonych z Jessicą w jednym pomieszczeniu, wcale nie były dla mnie wkurzające, skądże. Jess to osoba, która bardzo i to bardzo lubi mówić zatem nie mogłam się nudzić: zdążyłam poznać jej całe drzewo genologiczne (kończąc na praparprababciach), ilość chłopaków z jakimi spała w tym miesiącu (było ich zaledwie 7) oraz opowiadała „czego to ona jeszcze w życiu nie robiła?”.
I jak dla mnie było super! Rzadko kiedy się odzywałam, w większości po prostu przytakiwałam głową. Oczywiście do czasu, kiedy to Jessica zajęła się moją fryzurą.
Tak więc, po dziewiętnastej byłam całkowicie gotowa. Sukienka jaką kupiła dziewczyna leżała idealnie, podkreślając moją figurę, buty chodź przerażały niezwykle wysoką szpilką, okazały się bardzo wygodne. Kształtując fryzurę i makijaż, postawiłyśmy na prostotę i delikatność.
 - Ślicznie wyglądasz – stwierdziła dziewczyna. – Chłopaki padną na Twój widok.
Uśmiechnęłam się.
- No ja myślę. Bardzo Ci dziękuję za pomoc Jess, sama na pewno nie uzyskałam takiego efektu – powiedziałam i ucałowałam ją w policzek.
- Nie ma za co. To chodźmy już na dół, bo mój pracodawca niecierpliwi się od godziny – wtrąciła zabawnie.
- Od godziny?
- No może trochę przesadziłam, ale od półgodziny to na pewno.
- Chodźmy – pogoniłam ją.
Normalnym krokiem ruszyłam przez korytarz a następnie powoli zeszłam ze schodów, moim oczom ukazał się Chris w czarnym garniturze z dziwnym wyrazem twarzy.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Zatkało mnie - wydusił, ujmując moją dłoń. – Nie jesteś już dziewczynką.
- Cieszę się, że w końcu to zauważyłeś – pokręciłam głową.
- Wyglądasz olśniewająco.
Na moich ustach ponownie zagościł uśmiech.
- Dziękuję, Ty również. 
- Pozwól, że zanim pojedziemy przedstawię Ci mojego dobrego… znajomego – powiedział, prowadząc mnie do salonu.
Gdy weszliśmy, tajemniczy „kolega” odwrócił się w naszą stronę. Mężczyzna w ciemno szarym garniturze, był średniego wzrostu, miał zielone oczy i bujną blond czuprynę. Na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech, a ja wstrzymałam oddech, gdy podszedł bliżej.w policzek.
- Nie ma za co. To chodźmy już na dół, bo mój pracodawca niecierpliwi się od godziny – wtrąciła zabawnie.
- Od godziny?
- No może trochę przesadziłam, ale od półgodziny to na pewno.
- Chodźmy – pogoniłam ją.
Normalnym krokiem ruszyłam przez korytarz a następnie powoli zeszłam ze schodów, moim oczom ukazał się Chris w czarnym garniturze z dziwnym wyrazem twarzy.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Zatkało mnie - wydusił, ujmując moją dłoń. – Nie jesteś już dziewczynką.
- Cieszę się, że w końcu to zauważyłeś – pokręciłam głową.
- Wyglądasz olśniewająco.
Na moich ustach ponownie zagościł uśmiech.
- Dziękuję, Ty również. 
- Pozwól, że zanim pojedziemy przedstawię Ci mojego dobrego… znajomego – powiedział, prowadząc mnie do salonu.
Gdy weszliśmy, tajemniczy „kolega” odwrócił się w naszą stronę. Mężczyzna w ciemno szarym garniturze, był średniego wzrostu, miał zielone oczy i bujną blond czuprynę. Na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech, a ja wstrzymałam oddech, gdy podszedł bliżej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz