Siedząc w wiklinowym fotelu w oranżerii, popijając kawę i
zagryzając angielskiego rogalika z konfiturą, oglądałam poranne wiadomości. Już
od samego patrzenia na nie, odechciało mi się jeść. Było przed dziewiątą rano,
a media już nadawały między innymi: o zamachu terrorystycznym w Kairze,
porwaniu jakiegoś dzieciaka dla okupu, wojnie nowojorskich gangów, czy pożal
się boże efekcie cieplarnianym.
- Czy już
nie ma dobrych wieści? Trzeba dołować ludzi od samego rana? - rzuciłam w
przestrzeń, sama do siebie.
Ze złością wyłączyłam przeklęte pudło, dzięki
któremu mój dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Mogłam nie rozpoczynać dnia od wiadomości - pomyślałam.
Wziąwszy kubek po latte i talerz po śniadaniu
ruszyłam w stronę kuchni. Tam jak zwykle plątało się mnóstwo ludzi: począwszy
od kucharzy i pomocy kuchennej, po pokojówki i lokajów, a także
ogrodników. Jednakże dzisiaj panował tam istny chaos.
- Mam
nadzieję, że śniadanie smakowało Panience? - Zapytał szef kuchni, Sebastian.
- Bardzo
dziękuję, było znakomite - odpowiedziałam z uśmiechem, odkładając naczynia do
zmywarki.
Zaraz potem odwróciłam się aby wrócić do siebie,
lecz wyjście z kuchni zatarasowała moja matka w najnowszej kreacji Prady, od
razu w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza.
- A Ty co tutaj jeszcze robisz? – Warknęła w
moim kierunku. - Nie powinnaś być na zajęciach?
Victoria Maria Silvano, od dwudziestu trzech lat
moja mama, jest nieco ekscentryczna i naprawdę potrafi zaleźć za skórę. Mimo
nieudanego pierwszego małżeństwa i przedwczesnym urodzeniu dziecka, udało się
jej osiągnąć sukces. Teraz jako gwiazda kina brytyjskiego, błyszczy od ponad pięciu
lat na arenie międzynarodowego show biznesu.
- Mam
przerwę międzysemestralną – stwierdziłam, wysilając się na sarkazm. –
Zapomniałaś, prawda?
-
Oczywiście, że nie - odpowiedziała lekko zmieszana, rozglądając się po kuchni. -
Ale byłam pewna, że nie będzie Cię dzisiaj w domu.
- A to
niby dlaczego? – spytałam.
- Nie
tutaj - mruknęła do mnie, a następnie pociągnęła mnie za sobą dość brutalnie.
- Ała, to
boli – wyrwałam się jej z uścisku, masując ramię.
- Już nie
bądź znowu taka delikatna – uśmiechnęła się prześmiewczo, a przy okazji zwróciła
się do przechodzącego obok kamerdynera. – Stefano, podaj nam proszę sok z
mrożonej papai do ogrodu.
- Oczywiście,
proszę Pani – odpowiedział mężczyzna o krępej posturze przed pięćdziesiątką.
Moja matka szybkim krokiem, na jaki tylko
pozwalały jej dziewięciocentymetrowe szpilki Laubootina ruszyła w stronę
ogrodu. Gdy już usiadła na bujanej ławce zaczęła swoją gadkę:
- Dzisiaj
wydaję przyjęcie z okazji czterdziestych piątych urodzin Jamesa -
powiedziała.
- I? – Zapytałam,
unoszą brwi do góry.
- Będzie
dużo ludzi, dużo znanych osobistości, telewizja – gestykulowała, niczym słynna
arystokratka.
- Więc mam
udawać, że nie istnieje, tak? – Przerwałam jej wywód, przy okazji mierząc ją
ostrym wzrokiem. - Wstydzisz się mnie?
- Liviane,
nie rób scen - stwierdziła zdegustowana.
- Ależ nawet
nie zaczęłam, droga mamo – po raz kolejny pozwoliłam sobie na uszczypliwy
komentarz. – Może z łaski swojej powiesz mi dla kogo jest ta cała farsa?
Przecież większość moich znajomych wie, że jesteś moją matką -
powiedziałam.
-
Natomiast większość moich znajomych, nie pojęcia o tym, że mam córkę –
sprecyzowała Victoria.
- Jak to?! – Szok wymalował się na mojej
twarzy, aż ze zdziwienia otworzyłam buzię.
- Po
prostu – odparła spokojnie. – Gdyby się dowiedzieli, że miałam córkę w wieku
siedemnastu lat to zniszczyłoby mi karierę, a na to nie mogę pozwolić - dodała.
- Zrozum to wszystko, co mam.
-
Wszystko, co masz?! – Podniosłam głos, ponieważ czułam, że chyba zaraz wybuchnę.
- Dla ciebie liczą się jedynie pieniądze! – Stwierdziłam bolesny dla mnie fakt.
-
Liviane! - Zganiła mnie, ponieważ na tarasie pojawił się kelner.
- Mam
gdzieś, że ktoś mnie usłyszy! - Krzyknęłam. - Nigdy w życiu bym się nie
spodziewała, że dla mojej rodzonej matki ważniejsza będzie pieprzona kariera,
niż jej własna córka!
- Uważaj
na słowa – zagrzmiała.
- Bo co?
Dasz mi szlaban? – Zakpiłam. - Albo zabierzesz auto, bądź kartę
kredytową? Nie musisz.
-
Liviane!
- Skończ
– ucięłam krótko naszą rozmowę, nie uraczając już matki spojrzeniem.
Zaraz potem odwróciłam się na pięcie i szybkim
krokiem pomaszerowałam w kierunku swojego pokoju, którego drzwi z hukiem
zatrzasnęłam za sobą. Nie minęło dziesięć minut, a przebrana w letnią sukienkę,
zaopatrzona w ciemne, słoneczne okulary i maleńką walizkę podróżną, oddalałam
się od rezydencji dociskając do granic możliwości pedał gazu w swoim volvo. Nie
mogłam zostać tam ani chwili dłużej, nie mogła i już nie chciałam.
Droga do Londynu zajęła mi znacznie mniej czasu
niż zwykle, ponieważ tym razem nie przejmowałam się przepisami dotyczącymi
ograniczenia prędkości na drodze. Zwinnym ruchem wyprzedzałam samochody jeden
po drugim, gdy tylko któryś z nich znalazł się zbyt blisko mojego auta. Aby
dostatecznie skupić się na drodze i przestać myśleć chodź na chwilę o rozmowie,
jaką odbyłam z matką, włączyłam ulubioną stację radiową na pełen
regulator.
Stojąc na czerwonym świetle głośno wdychałam i
wydychałam powietrze, aby chociaż na chwilę się uspokoić. Ale nawet tak stara i
jakże efektywna metoda nie wywarła żadnych pozytywnych rezultatów w moim
przypadku. Trzymałam ręce na kierownicy i patrzyłam jak drżą od emocji i wprost
nie mogłam uwierzyć, jak moja własna matka potrafi mnie wyprowadzić z
równowagi. Wzięłam kolejny, potężny wdech i postanowiłam się opanować na tyle,
aby tylko bezpiecznie dojechać do stolicy i zaparkować. Reszta nie miała już
dla mnie znaczenia, potem mógł mnie nawet przejechać piętrowy autobus.
Zatem skupiona na oddychaniu i nieskasowaniu
mojego ukochanego volvo, ruszyłam w dalszą drogę, tym razem powoli, mijając
feralne skrzyżowanie. Jednak moje myśli nadal krążyły wokół postaci mojej jakże
kochanej mamy, bombardując mnie
wspomnieniami jej cudownej osoby.
Ale może powinnam zacząć od samego początku.
Nazywam się Liviane Mia Silvano, mam dwadzieścia
trzy lata i od urodzenia mieszkam w Anglii, nie jestem jednak Brytyjką z
pochodzenia. Mój ojciec - Antonio jest Portugalczykiem, mama - Wiktoria Polką.
Dziadkowie od strony mamy przez kilka lat mieszkali w Oxfordzie, a na stare
lata ponownie powrócili do ukochanej ojczyzny.
Moi rodzice poznali się w szkole średniej i
zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia, a przynajmniej tak im się wydawało,
ponieważ dwa lata później na świat przyszłam ja. Gdy tylko Victoria dowiedziała
się o ciąży zażądała od mojego taty ślubu, a ten się zgodził. Jednak, gdy
miałam pięć lat małżeństwo państwa Silvano przeszło do historii, Antonio wrócił
do rodzinnej Portugalii, a mama pozostała ze mną w Wielkiej Brytanii.
I tak mijały lata, Vicky realizowała swoje plany
zaprzepaszczone moim pojawieniem się na świecie, a ja dorastałam w towarzystwie
opiekunek oraz ukochanej babci, jak również taty. Antonio przesyłał na moje
wychowanie nie małe pieniądze, a także spędzałam z nim kilka miesięcy każdego
roku, zazwyczaj były to wakacje. Cieszyłam się, że mam takiego ojca, nie miej
niż z matkę. Ta jednak poświęcała mi bardzo mało uwagi.
Od dziesięciu lat tata jest żonaty i mam trójkę
przyrodniego rodzeństwa. Mieszkają w Chicago, dlatego też nie możemy się
widywać tak często jak kiedyś, ale jesteśmy oczywiście w stałym kontakcie
on-line.
Moja mama również poznała odpowiedniego
mężczyznę na swojej drodze, od dwóch lat razem z Jamesem są małżeństwem. Nie
wiem czy jest szczęśliwa, ale chyba zadowolona. James jest kompozytorem muzyki
filmowej, na której dorobił się już kilkunastu milionów. Poza tym nie miał
dzieci i nie zamierzał ich mieć. Więc dla Vicky to była doskonała partia, a
zarazem facet z branży z którym miała o czym rozmawiać wieczorami. Bo z córką to nigdy nie wychodziło jej
najlepiej.
Dla Victorii zawsze liczyły się tylko pieniądze,
a dzisiejsza rozmowa rozwikłała moją jakże skomplikowaną hipotezę ma ten temat.
Od małego próbowała mnie przekupić prezentami, najnowszymi modelami Barbie,
książkami i mnóstwem innego dziadostwa. Ja jednak nie należałam do dziewczynek,
która na widok Baby Born w wózeczku zapominała o całym świecie. Zawsze
grzecznie dziękowałam za „niespodzianki”, jakie przywoziła mi mama, ale
brakowało mi uczucia z jakim prezenty mogłaby mi je ofiarować.
Przyznam się, że przyzwyczaiłam się już do tego.
Moja mama dopiero od pięciu lat grywa w filmach, jednak jej kariera zaczęła się
już znacznie wcześniej. Dobrze pamiętam jak kilka lat temu wpadła do naszego
domu, na przedmieściach Londynu i powiedziała, że zaoferowano jej bardzo dobrze
płatną pracę. Z uśmiechem na twarzy pogratulowałam jej sukcesu, od zawsze
wierzyłam że zajdzie daleko. Jednakże zaraz potem zmroziła mnie wzrokiem i
kazała wrócić do pokoju oraz zakazała od tamtej pory mówić do niej per mamo.
Szczerze mówiąc nigdy nie była ze mnie
wystarczająco zadowolona. W szkole nie uchodziłam za kujona, bo nie lubiłam siedzieć
z nosem w książkach. Jakakolwiek czwórka odbijała się awanturą w naszym domu,
nie wspominając o trójach, które lubiłam: „Z
takimi ocenami możesz jedynie zamiatać ulice albo stać się hostessą w hotelu”
- mówiła. Czasami było mi bardzo przykro, dlatego w takich chwilach zwracałam
się do swojego najlepszego kumpla.
Chris był moim i jest najlepszym przyjacielem,
odkąd tylko pamiętam. Znamy się od przedszkola, poprzez szkołę podstawową i liceum.
Tylko na studia wybraliśmy inne uczelnie: ja Oxford, on Art Collage St. John.
Ja reklamę i marketing, a mój przyjaciel aktorstwo. Do chwili ogłoszenia
wyników Chris nie zdradził się, że złożył dokumenty właśnie na ten znienawidzony
przeze mnie kierunek. Przez cały czas byłam pewna, że zamierza studiować prawo
międzynarodowe, a on wywinął mi taki numer. Byłam na niego wściekła, gdy się o
tym dowiedziałam. Nie za to, że nie powiedział mi o swoich planach, ale
dlatego, że bałam się, że aktorstwo zmieni go nie do poznania, tak jak moją matkę.
Mój przyjaciel jednak zbyt dobrze mnie znał i
wiedział, dlaczego reagowałam w sposób alergiczny na wszystko co miało związek
z Hollywood. Przed wyjazdem obiecał, że zawsze będzie sobą i oczywiście
dotrzymał słowa. Minęły trzy lata, a mój kumpel się nie zmienił, mimo iż stał
się symbolem seksu dla milionów nastolatek, dzięki kilku produkcjom. Byłam z niego
niezwykle dumna, czasami siedząc w kinie, bądź oglądając telewizję, widząc go,
śmiałam się pod nosem: Przecież ja znam
tego człowieka, to mój najlepszy kumpel, mój starszy „brat”.
Nie byliśmy spokrewnienia choćby w najmniejszym
stopniu. Lata przyjaźni oparte na zrozumieniu i wspólnych problemach sprawiły,
że kochaliśmy się jak rodzeństwo. Victoria oczywiście nie miała o niczym
pojęcia, właściwie to nie była zainteresowana czymkolwiek, co miało związek z
moim życiem osobistym.
Jako córka super gwiazdy, o której świat nie
miał pojęcia oraz przyjaciółka idola młodzieży, dość często przesiadywałam w
Internecie. Pilnie śledziłam wszystkie plotki, zdjęcia, wywiady, nie tylko by
być na bieżąco, ale również dlatego, że lubiłam wiedzieć co dzieje się w show
biznesie. Robiłam to zarówno dla Chrisa jak i Vicky, która zatrudniła mnie w
charakterze „gossip kreator” dla jej własnej osoby. Nie mogłam narzekać na
swoją matkę w relacjach pracodawca-pracownik,
które były o niebo lepsze od naszych rodzinnych. Być może dlatego, że w końcu
Vicky znajdowała temat do konwersacji ze swoją jedyną córką. Wracając jednak do
portali plotkarskich, najnowszy news przeczytany wczoraj późnym wieczorem,
dotyczył przylotu mojego przyjaciela z Los Angeles do Londynu. Zatem stojąc
ponownie w gigantycznym korku, postanowiłam działać. Wyciągnęłam telefon i
napisałam smsa:
Wiem, że już jesteś.
Spotkajmy się tam gdzie zawsze. Jeśli chcesz.
Skoro był na miejscu chciałam się z nim spotkać,
a właściwe to musiałam z kimś porozmawiać.
Siedziałam na ławce w Holland Park, gdzie kilka
pawi dumnie przechadzało się niedaleko mnie. Mimo dużego upału, w parku było
bardzo przyjemnie, a delikatny wietrzyk burzył moją idealną fryzurę. Naciągnęłam
okulary przeciwsłoneczne na nos i głośno westchnęłam.
Chciałam się wyrwać z domu, aby nie patrzyć na
matkę. A teraz mogę stwierdzić, że samotne siedzenie było chyba o wiele gorsze
w tym wypadku. Właśnie spostrzegłam grupkę chłopców grających w krykieta,
wygłupiali się i głośno śmiali. Młodość
to jest to – pomyślałam. Miałam ponad dwadzieścia lat, ale czasami czułam
się na dziesięć więcej. Od samego początku byłam pozbawiona matczynej opieki – zawsze zdana na siebie, nie licząc babci czy
opiekunki. Dojrzewałam w trudnych warunkach, rzadko kiedy otwierałam się przed
kimś, dlatego też byłam i nadal jestem nieśmiała.
- Hola Hermosa! – Przywitał się ze mną, wysoki
umięśniony blondyn, ubrany w szorty i biały podkoszulek z okularami i czapką z
daszkiem.
- Cześć –
odpowiedziałam cicho.
- To tak
się wita kumpla? – Zapytał obrażony chłopak, siadając obok mnie.
- Siemasz
mój ukochany przyjacielu? Może być? – Zakpiłam.
- No już
lepiej – odpowiedział z wielkim uśmiechem.
-
Przepraszam mam zły dzień – obdarzyłam go lekkim uśmiechem – Cieszę się, że Cię
widzę. Jak minął lot?
- Dałem
radę, ale dobrze wiesz że nie lubię latać – wzdrygnął się.
- Wiem –
posłałam mu zalążek uśmiechu. – A praca?
- Nie
narzekam, na razie jesteśmy po większości scen. Za tydzień lecę do Nowego
Jorku, nowy projekt filmowy i kolejną galę – westchnął, rozsiadając się na
ławce.
- Wiesz,
że masz to na swoje życzenie, kochany? – Spojrzałam na przyjaciela.
- Ja
bardzo lubię swoją pracę, ale czasami niektóre rzeczy wymykają się z pod
kontroli – zrobił kwaśną minę, przy okazji poprawiając okulary.
- Jak na
przykład paparazzi?
- To
trudny kawałek chleba – stwierdził. – Ale maleńka, dajemy radę.
Uśmiechnęłam się do niego i złapałam za rękę,
Chris odwzajemnił uścisk. Nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej, ponieważ w
okolicy znajdowały się hieny. A ja
nie chciałam być w centrum tego cyrku, wystarczyła mi mama i mój kumpel. Po za
tym, to później on miałby nieprzyjemna nagonkę.
- Nawet
nie wiesz, jak się ucieszyłem, gdy dostałem od Ciebie wiadomość. Dopiero teraz
czuję, że naprawdę żyję – zaciągnął się świeżym powietrzem i dodał. – Park, Ty,
ja i pawie - niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
- Tak –
skwitowałam.
- A jak
na studiach?
- Sesje
zaliczyłam bardzo dobrze i jestem kandydatką do stypendium – pochwaliłam się. –
A teraz aktualnie przebywam w domu.
- Ooo…, a
to dlaczego? – zdziwił się.
- Paulina
wyjechała do Turcji – odpowiedziałam.
- No
proszę, a jeszcze dalej nie mogła się wybrać? – wtrącił. – Wiesz, przynajmniej
nie wróciła by tak szybko.
- Chris
przestań! Ja na naprawdę nie pojmuję, dlaczego wy tak za sobą nie przepadacie –
podminowałam się. – Co ona Ci takiego zrobiła?
- Cóż,
uważa mnie za tępego półgłówka, mięśniaka i beznadziejnego faceta – zaczął wyliczać
na palcach.
-
Słucham? – moje brwi powędrowały ku górze.
- A ja ją
za pyskatą, nieobytą w świecie, bezczelną laskę – kontynuował.
- Proszę
Cię.
- Mia
przyznaj, że tak jest – machnął ręką. – Nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze nie
pozabijaliśmy się w swoim towarzystwie.
- Bo to
złamało by mi serce? – Zapytałam nieśmiało.
- Być
może – zastanowił się. – A teraz powiedź mi, dlaczego masz zły dzień?
-
Victoria organizuje imprezę z okazji urodzin Jamesa – westchnęłam.
- Wiem,
dostałem zaproszenie – wtrącił.
- Co?!
Ty?! Ale jak? – automatycznie usiadłam prosto na ławce.
- Nie mam
pojęcia – odpowiedział. – Jessica
powiedziała, że zaproszenie przyszło pocztą, podobno mają być ważne
osobistości. Moja manager uważa, że to będzie wydarzenie roku – prychnęłam pod
nosem, przy jego stwierdzeniu „wydarzenia roku”. – W końcu kto wydaje „skromne”
przyjęcie na 450 osób?
- Moja
matka. Tylko, że ja nie zostałam zaproszona – wydusiłam.
- Chyba
żartujesz? – Zdziwił się.
- W
żadnym wypadku, moja matka nie chce mnie tam widzieć – mówiłam. – Vicki
powiedziała mi jeszcze na dodatek, iż nikt nie wie, że ma dwudziestotrzyletnią
córkę. Bo gdyby media się o tym dowiedziały, to zrujnowałoby to jej karierę.
Wyobrażasz sobie?
Milczał.
- Nigdy
nie byłyśmy ze sobą blisko, ale dopiero teraz przejrzałam na oczy –
kontynuowałam. – Ona mnie po prostu
nienawidzi, za to że urodziła mnie w wieku siedemnastu lat - przestałam się
kontrolować, emocje wzięły górę, a po moich policzkach zaczęły spływać łzy. –
Nie może na mnie patrzeć, a gdy już to robi to czasami widzę w jej oczach…
obrzydzenie. Jak można coś takiego powiedzieć swojemu dziecku? „Kariera to wszystko co mam, rozumiesz!”.
Ukryłam twarz w dłoniach. Dopiero teraz zdałam
sobie z sensu swych słów, to tak bardzo bolało. Poczułam ramiona Chrisa na
swoich, tulił mnie jak zawsze. Moje łzy moczyły jego białą koszulkę,
pozostawiając na niej ciemne ślady po moim makijażu.
-
Cholera, przepraszam Chris – wydusiłam, ocierając oczy i szukając chusteczek w
torebce. - Pobrudziłam Cię, zapłacę za pralnie.
- To
tylko T-shirt – przetrwał. – Poza tym, dobrze wiesz że Victoria nie zasługuje
na twoje łzy. Od samego początku była oschła, nic niewarta i traktowała Cię jak
śmiecia.
- Kellan
– zaczęłam.
- Tylko
mi teraz nie praw morałów – przerwał ostro. – Taka jest prawda i lepiej, że
dowiedziałaś się o tym teraz. Ta su… - spojrzał na mnie i w porę się
powstrzymał. - Ta… baba jest ślepa, skoro nie potrafi docenić swojej jedynej
córki. Jednak z tego co pamiętam, to nigdy nie doceniała – mówił. – Ile to razy
uciekałaś nocami z domu przez okno? Ile razy nocowałaś u „Roxi” (Roxi czy.
Chris)?
Ponownie spuściłam głowę, kochałam mamę ponad
życie i byłam zdolna do wyrzeczeń w stosunku do niej. Chris miał rację: „nigdy
nie doceniała”. Zawsze na pierwszym miejscu były pieniądze, nie dziecko, jej
jedyne dziecko. Co za ironia do dzisiaj pamiętam jeszcze jak w dzieciństwie
przeganiała wszystkie moje koleżanki, aby nie dowiedziały się, że moją matka
jest Pani Silvano. Same idiotyczne tajemnice…
- Co jest
w tym złego, że ma się dziecko w młodym wieku? – Odezwałam się. – Stało się ok.
Ale czy jest to rzeczywiście powód do takiej hańby?
- Mnie
się nie pytaj, nie jestem dziewczyną. My faceci patrzymy na świat zupełnie
inaczej.
-
Oczywiście – skwitowałam. – Dmuchana lala, piwo i pornos przed snem. Wspaniała
perspektywa, jakżeby inaczej.
- Jak
możesz – obraził się.
- Skoro
uważasz się za stuprocentowego faceta, to musi być prawda. Stawiam na piwo i
pornos, o dmuchanej lali nie mam pojęcia. No chyba, że ostatnio byłeś tak
zdeterminowany…
- Livi…-
zaczął.
- Dobrze
wiesz, że nie znoszę tego zdrobnienia, jest obrzydliwe – przerwałam,
wydmuchując nos.
- Perdóname, Mia – poprawił się, po czym
dodał. – Ale jak słyszę zaczynasz wracać do siebie, to dobry objaw.
- Robisz
za psychiatrę?
- Kochana
dla Ciebie to już za późno, żaden lekarz nie podejmie się tak beznadziejnego
przypadku. Szkoda czasu… - skwitował.
- Zatem
dobrze się składa, że ty masz go dzisiaj w nadmiarze.
- A kto
tak powiedział? – Zaczął się ze mną przekomarzać. – Czyżbyś na pamięć znała mu
organizer? Musisz wiedzieć, że twój niespodziewany telefon zmienił wszystkie
moje dzisiejsze plany.
- Mam
zatem zacząć przepraszać? – zakpiłam.
-
Oczywiście, że nie. Ale mam lepszy pomysł.
- Ja już
za dobrze znam te twoje pomysły. Ostatnim razem wylądowaliśmy na posterunku
policji – wspomniałam.
- Raz
musiałaś tam trafić – tłumaczył. – Obiecuję, że dzisiaj nikt z nas nie wyląduje
w areszcie. Słowo harcerza!
- Nigdy
nie byłeś harcerzem.
- Musisz
mnie gasić za każdym razem?
- Wybacz,
dzisiaj mam naprawdę zły dzień.
- Dlatego
koniec z umartwianiem, skoro twoja mamuśka ma zaplanowane idealne przyjęcie…
Musimy temu jakoś zaradzić – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
Spojrzałam na niego z pode łba, miał gotowy plan,
a jego mina nie zapowiadała niczego dobrego. Uśmiechnęłam się do niego, zawsze
taki był: opiekuńczy i szalony do granic możliwości. Ale za to go kochałam, za
troskę, za bycie przy mnie w trudnych chwilach. Poprawiłam włosy i okulary oraz
nałożyłam błyszczyk na usta, mój przyjaciel pilnie mi się przyglądał.
- Coś nie
tak? – Zapytałam, przeglądając się w lusterku.
- Jesteś
niesamowitą kobietą Liviane – wydusił po chwili.
-
Słoneczko Cię przygrzało? – Zapytałam.
Zachichotał.
- I za to
Cię kocham – stwierdził. – Gdybym tak dobrze nie znał twojego charakterku, to
pewnie już dawno bylibyśmy parą.
Prychnęłam.
- A kto
Ci powiedział, że to JA chciałabym być z tobą – powiedziałam.
- Kochana.
ja to wiem – stwierdził, pusząc się jak paw.
- Jesteś
zbyt pewny siebie.
- Wiem.
- No to
sobie pogadaliśmy – stwierdziłam, zamykając torebkę.
Chris zaśmiał się perliście, spojrzałam na niego
i zawtórowałam. Tak bardzo lubiłam się śmiać, szczególnie z moim najlepszym
przyjacielem.
- Dobra,
koniec żartów, musimy działać – powiedział po chwili.
-
Słucham.
- Co
powiesz na imprezę, dzisiaj wieczorem?
-
Impreza? Gdzie?
- W
mieście, poznam Cię z kimś. Będzie fajnie, rozerwiesz się trochę –
odpowiedział.
- Dobra,
ale ja nie mam nic na przebranie – zaczęłam, spoglądając na swoją kieckę. -
Chyba, że skoczymy na zakupy?
- O nie,
nie. Paparazzi się ode mnie nie odczepią. Mam lepszy sposób.
- Już się
boję.
- Okaż mi
chodź odrobinę zaufania kobieto, chodź jedziemy na Chelsea Square.
- Do
Ciebie? - Zdziwiłam się
- Aha!
Mam nadzieję, że wzięłaś auto? Bo nie chcę jechać metrem o tej porze – wtrącił
i wstał z ławki.
Wskazówki na moim zegarku wskazywały 15.30.
- No ba.
Moje autko czeka na parkingu.
- Zatem
do boju.
Ruszyliśmy ramię w ramię, a w międzyczasie Chris
dzwonił do swojej manager.
Dojazd do domu Chrisa zajął nam ponad godzinę, w
międzyczasie rozmawialiśmy i chichotaliśmy jak za dawnych lat. Byłam bardzo
ciekawa, gdzie też mój przyjaciel ma mnie zamiar zabrać, przedtem jednak
musiałam zaopatrzyć się w jakąś sukienkę i szpilki. Zaparkowałam na podjeździe,
a Chris wypadł z samochodu jak burza, a chwilę później otwierał drzwi z mojej
strony.
- Bardzo
dziękuję. Ale możesz mnie oświecić, czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie?
– spytałam.
- Jesteś
kobietą – stwierdził.
- Bardzo
ciekawe odkrycie.
- I
postanowiłem o Ciebie zadbać.
Zrobiłam duże oczy, to było do niego niepodobne.
Owszem był dżentelmenem w każdym możliwym calu, ale nigdy nie obdarzał mnie
takimi względami.
- Stało
się coś Kellan? Zaczynasz mnie przerażać – powiedziałam poważnie. – Masz jakiś
problem?
Tym razem on popatrzył na mnie, jakbym urwała
się z choinki i to w środku czerwca.
- Nic się
nie stało – zaczął. – Ale jeżeli Ci to przeszkadza…
- Skądże,
bardzo podoba mi się twoja nowa… natura. Przez to stajesz się bardziej seksowny.
-
Seksowny mówisz – zaśmiał się. – Dziękuję za komplement.
- Proszę
bardzo – uśmiechnął się czarująco.
Gdy znaleźliśmy się już w środku, a Chris
zamknął drzwi, od razu w naszą stronę rzuciła się Kola – dwuletnia suczka,
adoptowana przez mojego aktora.
- Witaj
Piękna – przywitałam się. – Dawno się nie widziałyśmy, prawda?
Suczka zamachała przyjaźnie ogonem i zaczepiała
mnie, abym nie przerywała drapania.
- Słodka jesteś – dodałam.
- Czasami nawet za bardzo, Kola – podał komendę.
– Do siebie!
Pies spojrzał z żalem na swojego właściciela i
pobiegł do kojca, gdzie posłusznie się położył.
- Dobra
sunia – stwierdził.
Pozostawiłam torebkę w przedpokoju i ruszyłam do
salonu. Chris mieszkał w małym, dwupiętrowym, angielskim domu. Jako typowy i
prawdziwy facet zupełnie nie znał się na kolorach, meblach i wyposażeniu. Więc
kto bawił się w dekoratorkę tego oto mieszkania? Oczywiście, że ja, ale
oczywiście dobrych kilka lat temu.
Zdjęłam sandałki, po czym rozłożyłam się na
soczyście zielonej kanapie i sięgnęłam po pilota od telewizora. Tym razem
trafiłam na jedne z głównych wydań londyńskich szmatławców, które zajmują się
jedynie tematem najświeższych plotek z życia gwiazd i czerwonych dywanów.
Zdziwiłam się bardzo, gdy usłyszałam o uroczystym przyjęciu Jamesa Howarda z
okazji jego urodzin:
- Szykuje się niezwykle
wspaniała zabawa, z tego co donoszą nasi informatorzy, na urodzinowe przyjęcie
otrzymali zaproszenia między innymi: Ralph Fiennes, Hugh Grant, Anthony Hopkins,
Orlando Bloom, Kate Winslet, Brad Pitt czy Cameron Diaz...
- Miło nam też
poinformować, że wśród znakomitych, dojrzałych aktorów pojawią się też i ich
młodsi reprezentanci jak Zac Efron i Vanessa Hugends, Miley Cyrus, Ashton
Kutcher, Anne Hathaway, Joe Jonas, Demi Lovato i wiele, wiele innych…
Nie słuchałam dalej, wiedziałam że moja matka
słynęła z rozrzutności i przepychu, ale to naprawdę była lekka przesada: Bloom, Winslet, Diaz, Hopkins, Hathaway…
- Gospodarzem tak cudownego
przyjęcia nie może być nikt inny jak Victorie Silvano, żona dzisiejszego
jubilata. Muszę przyznać, że to w dzisiejszych czasach ideał, prawdziwej
angielskiej aktorki. Pomimo, iż nie jest ona rodowitą Angielką, a pochodzi z
Polski. Kto by powiedział, że taką piękność wydała obca ziemia…
- Co za żenada! – stwierdziłam.
Po czym przełączyłam na kanał z muzyką, ale
nawet to nie przyniosło mi ulgi, ponieważ na ekranie pojawił się wyjący do
mikrofonu Justin Bieber ze swoim najnowszym przebojem. Super! Szybkim ruchem zerwałam się z kanapy i wyłączyłam przeklęte
pudło, które od samego rana nie chciało, ani nie zamierzało ze mną
współpracować.
Swoją podróż zakończyłam w kuchni, gdzie
zajrzałam do lodówki. Tym razem nie byłam zdziwiona widząc, że półki są
zapełnione jedzeniem. A muszę przyznać, że kiedyś w tej lodówce nie było za
ciekawie, ponieważ Chris nie potrafił gotować i był strasznie leniwy. Lecz
odkąd musiał wyprowadzić się z domu i zacząć pracę w młodym wieku, wszystkiego
nauczył się sam, no może z moją pomocą i Jessici – swojej pani manager.
- Czemu
grzebiesz w mojej lodówce? – zapytał chłopak wchodząc do kuchni, miał na sobie
tym razem granatowy podkoszulek.
- Soku
ananasowego – odpowiedziałam.
- Trzecia
półka od góry, a lód…
- Jest w
zamrażarce, wiem – powiedziałam wyciągając karton. – Naprawdę uważasz, że
jestem tak ograniczona w tej kwestii?
- Ja nie
mam kucharza, lokaja, pokojówki, kelnera, ogrodnika – zaczął wyliczać na
palcach.
- Ha Ha
Ha – żachnęłam. – Bardzo śmieszne, pamiętaj że na South Kensington mieszkam od
trzech lat, a wcześniej również nie miałam służby.
- Służba
jak to brzmi – zakpił. – Przywołujesz ich złotym dzwoneczkiem?
- Nie
bądź wredny, oczywiście że nie.
- No to
jak? – Nie ustępował.
Pokręciłam głową nad głupotą przyjaciela i
nalałam sobie soku do szklanki, a następnie odłożyłam go do lodówki.
- Wołam
po imieniu, gdy jestem w domu, a w Oxfordzie, dobrze wiesz że nie mamy lokajów. Wszystko robimy same…
- Chcesz
powiedzieć, że zmywacie, gotujecie, pierzecie? – Żartował sobie ze mnie.
-
Prasujemy, wynosimy śmieci, sprzątamy – dokończyłam. – SAME!
- Chciałbym
kiedyś zobaczyć Pauline z berłem odpowiedzialności, a Ciebie w różowych,
futerkowych rękawiczkach, Hmm… mylisz że to będzie możliwe?
- Nie
bądź świnia, Kell – zagrzmiałam.
- Wybacz,
ale kiedy po raz ostatni byłem u was, obydwie wyglądałyście na kompletnie
zielone w związku z domowymi obowiązkami.
- To było
ponad cztery lata temu!
-
Naprawdę? – Tym razem był poważny. – Nie możliwe?!
- Nie
masz czasu na spotkania, praca goni pracę – zaczęłam. – Dobrze, że chociaż mamy
kontakt mailowy, bo chyba bym Cię udusiła.
- Serio
nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale to prawda pracując zapominasz o
wszystkim. Szczególnie gdy twoja kariera rozkwita, tak jak moja.
- I
bardzo dobrze – stwierdziłam. – Lubisz to co robisz, rozwijasz się, a ja jestem
z Ciebie dumna. Tylko czasami tęsknię.
Spuściłam głowę. Chris odkąd tylko pamiętam był
przy mnie, spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę jako dzieciaki. Później jednak
nasze drogi się rozeszły – studia, lecz i tak spotykaliśmy się systematycznie.
A teraz? Ostatni raz widzieliśmy się w grudniu, gdy przyjechałam do niego w
drugi dzień świąt, aż do dzisiaj – dwudziestego czwartego czerwca.
- Ja też
Mia, ale teraz może uda nam się nadrobić – zawahał się. – Stracone pół roku?
- W
tydzień? – założyłam ręce na piersiach.
- Czemu
nie, w końcu my kochamy wyzwania.
Zaśmiałam się. Zakłady i wyzwania to był nasz
konik, lecz niestety kilkanaście lat temu. Akcje pod tytułem: Kto wejdzie
najwyżej na drzewo? Kto przejdzie całą długość dachu? Kto zje najwięcej ziemi
ogrodowej bez popitki? Albo po jakim czasie sąsiedzi zorientują się, że na
drzewie nie ma ani jednej brzoskwini?
Mimo nieudanego dzieciństwa od strony rodzinnej,
nie byłam sama, ani nie cierpiałam. Miałam koleżanki i kolegów, jednak
najlepiej czułam się właśnie w towarzystwie Chrisa. Który czasami pełnił rolę
starszego i doświadczonego brata.
-
Odpłynęłaś – stwierdził, machając mi ręką przed nosem.
-
Wspominałam nasze dzieciństwo – zachichotałam. – Pamiętasz bal maturalny?
- Jak
mógłbym zapomnieć – tym razem on się zaśmiał. – Zaczepiłem butem o tren twojej
sukienki, robiąc niezłe salto.
- A ja
złamałam obcas od moich ukochanych bucików.
- Dobrze,
że miałaś dodatkową parę. Bo nie wiem, jakbyś wracała?
- Ja
wiem, na barana – odpowiedziałam.
Ponownie chichotaliśmy, o tak wiele było
podobnych akcji i sytuacji.
- Dobra,
powiesz mi w końcu gdzie idziemy? – zapytałam.
- Już mówiłem
na imprezę – poprawił się, patrząc na moją minę. – Dużą imprezę, a właściwie
bardzo dużą.
- A gdzie
ta „impreza”? W klubie?
- Chyba
nie… - zmieszał się. – To raczej bankiet…
Zmrużyłam oczy gniewnie, coś kręcił ewidentnie,
ale nie zamierzałam w to ingerować. Jak zabawa to zabawa, musiałam mu zaufać…
Podeszłam do zlewu i umyłam używaną przez siebie szklankę, a następnie
odłożyłam ją na suszarkę.
- W takim
razie jadę na zakupy.
- Nigdzie
nie pojedziesz – przerwał mi. – Wiesz co się dzieje na zewnątrz?!
- A coś
się dzieje?
-
Papa-Paparazzi… - zanucił piosenkę Lady Gagi.
- Nie
gadaj – westchnęłam zrezygnowana.
- Nie
gadam, śpiewam… - zaśmiał się uroczo. – Papa-paparazzi…
- To co
mam zrobić, nie pójdę na bankiet w czymś takim – powiedziałam, wskazując na
kwiecistą sukienkę, którą miałam na sobie.
- Za
godzinę przyjedzie Jessica i wszystko załatwi, nie martw się. Chodź pójdziemy
do ogrodu i pobawimy się Kolą, dawno jej nie dopieszczałem – zaproponował.
- Jasne.
A hieny tam się nie przedostaną?
- Raczej
nie powinny, nawet jeżeli to nie mam nic do ukrycia – powiedział łapiąc mnie za
rękę. – Chodź!
- Kto
opiekuje się suczką, gdy Ciebie nie ma w domu?
-
Jessica, moja kuzynka albo zabieram ją ze sobą do Stanów.
- Viollet
jest tutaj?! – Przerwałam.
- Nie
wiedziałaś? Mieszka od czterech miesięcy kilka przecznic dalej, zaręczyła się z
Ethanem, świetny facet. Jest adwokatem i wykładowcą na pobliskiej uczelni.
- No
proszę, nie miałam pojęcia, że nasza pani doktor w końcu dała się usidlić.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, Viollete
Grey urodziła się i całe swoje życie spędziła w Stanach. Odkąd tylko pamiętam
jedynie praca i kariera neurochirurga była jej w głowie, a tu proszę zjawia się
przystojny pan adwokat i dziewczyna traci grunt pod nogami.
- O tak.
- A Ty? –
zapytałam. – Co z Nikki? Portale internetowe huczą od plotek na wasz temat.
- Proszę
Cię, ja i Nikki? W żadnym wypadku, gramy jedynie w tym samym filmie. Nie mam
pojęcia skąd ludzie czerpią takie kłamstwa.
-
Spędzacie razem dużo czasu.
- I co z
tego? Poza tym ona ma narzeczonego i jest szczęśliwa. A to, że udało im się
uchwycić nas na zdjęciach razem podczas zakupów w supermarkecie, to już nie
moja wina. Ludzie zachowują się okropnie, przecież każdy z nas ma prawo do
prywatności.
- Zgadzam
się, ale taka już natura pijawek. Myślisz, że jeszcze długo będą tak sterczeć
na podjeździe?
- Jeszcze
trochę, ale później dadzą spokój.
- W takim
razie opowiedz mi o swoim najnowszym kontrakcie – zaczęłam.
- Nie
mogę – oburzył się. – Dobrze wiesz, że to zabronione.
- Proszę
Cię, o każdej roli mojej matki wiedziałam niemal wszystko. Boisz się, że komuś
wygadam? – Spojrzałam na niego podchwytliwie.
- Tego,
że będziesz siedzieć cicho jestem na 100% pewny – powiedział. – Ale akurat przy
tej produkcji obowiązuje mnie bardzo wiążąca tajemnica zawodowa.
- Hmm…
Ciekawe co to będzie? Skoro świat do ostatniej sekundy będzie czekał w
napięciu.
Swoim stwierdzeniem rozbawiłam Chrisa.
- To może
Ty mi powiesz co słychać u Ciebie? – zapytał z głupkowatym uśmieszkiem. – Co
słychać u Trevora?
- Po
pierwsze to nie Trevor, a Taylor – zauważyłam i zrobiłam kwaśną minę. – A po
drugie nie jesteśmy razem od nowego roku.
- A to
dlaczego? – spytał.
- Nie
układało się między nami, chciał żebym była jego własnością. I był chorobliwie
zazdrosny, nawet o Pauline.
- O
Pauline? – zakpił.
- Nie
przeginaj Chris – warknęłam. – Mam dość, że za każdym razem gdy o niej
wspominam, ty robisz jej przycinki.
- Sorry.
- Nie ma
„Sorry”, postaraj się nie reagować na jej imię w sposób alergiczny. To świetna
dziewczyna, niedługo wraca i już nie mogę się doczekać – powiedziałam.
Mój przyjaciel zrobił minę zbitego psa i
spojrzał na mnie tym swoim rozczulającym wzrokiem.
- Co? – Odezwałam
się po chwili, rzucając psu zabawkę.
- Nie
gniewaj się – odpowiedział ze skruchą. – Obiecuję nie reagować… alergicznie.
- Cieszy
to moje zbolałe serce.
- Czasami
zachowujesz się jak moja matka – zauważył tarzając się ze śmiechu. – Cieszy to…
moje… zbolałe… serce. Liviane stwierdzam uroczyście, że utknęłaś w miejscu.
- Odezwał
się znawca… - zaczęłam, jednak nie dokończyłam.
- CZESĆ!
O MATKO TO TY?! – Wparowała do ogrodu wrzeszcząc na całe gardło Jessica. – KUPĘ
LAT!
- Nie
krzycz tak Jess – pouczył Chris. – Hieny węszą dookoła!
- Nie ma
ich tutaj, otrzymali ode mnie sygnał, że jesteś na zakupach w Harodsie –
powiedziała z dumą. – A następnie zamierzasz udać się na mecz koszykówki.
- Miło
Cię widzieć Jessica – przywitałam się.
- I
łyknęli „To”? – Zdziwił się bardzo mój przyjaciel.
- No
pewnie, mam niesamowity dar przekonywania – zachichotała. – W takim razie
jeszcze raz: Cześć – dodała i rzuciła się na mnie (czyt. tuliła).
- Dobra,
dość tych czułości – zauważył Kellan i zwrócił się do Jess. – Masz wszystko o
Cię prosiłem?
- Pewnie:
garnitur odebrany, penne w lodówce, karma dla Koli kupiona, mam też sukienkę i
szpilki oraz wszystko inne potrzebne do zrobienia z siebie bóstwa –
wyrecytowała. – A samochód będzie po siódmej.
Spojrzałam na przyjaciela swoim intrygującym
wzrokiem i uśmiechnęłam się perfidnie.
- Ja nie mam kucharza, lokaja, pokojówki,
kelnera, ogrodnika - przedrzeźniłam
go.
- Oj tam,
będziesz mnie teraz łapać za słowa – odpyskował.
Znowu spojrzałam na niego z wyższością.
- Idź lepiej
szykować się na ten bankiet – wtrącił, a chwilę później w jego oczach dostrzegłam
dziwny błysk. – Jessica Ci pomoże!
- Nie
trzeba – powiedziałam z mordem w oczach. – Świetnie poradzę sobie sama.
- Jasne,
że pomogę, kocham to robić! – Krzyknęła, łapiąc mnie pod łokieć. – Och chodźmy
już, mamy mało czasu. Wiesz, że Jeniffer Lopez przed każdą imprezą.
- Zabiję…
- syknęłam w jego stronę.
- Też Cię
kocham – odpowiedział z uśmiechem i rzucił psu zabawkę w głąb ogrodu.
Te kilka godzin spędzonych z Jessicą w jednym
pomieszczeniu, wcale nie były dla mnie wkurzające, skądże. Jess to osoba, która
bardzo i to bardzo lubi mówić zatem nie mogłam się nudzić: zdążyłam poznać jej
całe drzewo genologiczne (kończąc na praparprababciach), ilość chłopaków z
jakimi spała w tym miesiącu (było ich zaledwie 7) oraz opowiadała „czego to ona
jeszcze w życiu nie robiła?”.
I jak dla mnie było super! Rzadko kiedy się
odzywałam, w większości po prostu przytakiwałam głową. Oczywiście do czasu,
kiedy to Jessica zajęła się moją fryzurą.
Tak więc, po dziewiętnastej byłam całkowicie
gotowa. Sukienka jaką kupiła dziewczyna leżała idealnie, podkreślając moją
figurę, buty chodź przerażały niezwykle wysoką szpilką, okazały się bardzo
wygodne. Kształtując fryzurę i
makijaż, postawiłyśmy na prostotę i delikatność.
-
Ślicznie wyglądasz – stwierdziła dziewczyna. – Chłopaki padną na Twój widok.
Uśmiechnęłam się.
- No ja myślę. Bardzo Ci dziękuję za pomoc Jess,
sama na pewno nie uzyskałam takiego efektu – powiedziałam i ucałowałam ją w
policzek.
- Nie ma za co. To chodźmy już na dół, bo mój
pracodawca niecierpliwi się od godziny – wtrąciła zabawnie.
- Od godziny?
- No może trochę przesadziłam, ale od półgodziny
to na pewno.
- Chodźmy – pogoniłam ją.
Normalnym krokiem ruszyłam przez korytarz a
następnie powoli zeszłam ze schodów, moim oczom ukazał się Chris w czarnym garniturze
z dziwnym wyrazem twarzy.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Zatkało mnie - wydusił, ujmując moją dłoń. –
Nie jesteś już dziewczynką.
- Cieszę się, że w końcu to zauważyłeś –
pokręciłam głową.
- Wyglądasz olśniewająco.
Na moich ustach ponownie zagościł uśmiech.
- Dziękuję, Ty również.
- Pozwól, że zanim pojedziemy przedstawię Ci
mojego dobrego… znajomego – powiedział, prowadząc mnie do salonu.
Gdy weszliśmy, tajemniczy „kolega” odwrócił się
w naszą stronę. Mężczyzna w ciemno szarym garniturze, był średniego wzrostu,
miał zielone oczy i bujną blond czuprynę. Na jego twarzy pojawił się przyjazny
uśmiech, a ja wstrzymałam oddech, gdy podszedł bliżej.w
policzek.
- Nie ma za co. To chodźmy już na dół, bo mój
pracodawca niecierpliwi się od godziny – wtrąciła zabawnie.
- Od godziny?
- No może trochę przesadziłam, ale od półgodziny
to na pewno.
- Chodźmy – pogoniłam ją.
Normalnym krokiem ruszyłam przez korytarz a
następnie powoli zeszłam ze schodów, moim oczom ukazał się Chris w czarnym garniturze
z dziwnym wyrazem twarzy.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Zatkało mnie - wydusił, ujmując moją dłoń. –
Nie jesteś już dziewczynką.
- Cieszę się, że w końcu to zauważyłeś –
pokręciłam głową.
- Wyglądasz olśniewająco.
Na moich ustach ponownie zagościł uśmiech.
- Dziękuję, Ty również.
- Pozwól, że zanim pojedziemy przedstawię Ci
mojego dobrego… znajomego – powiedział, prowadząc mnie do salonu.
Gdy weszliśmy, tajemniczy „kolega” odwrócił się
w naszą stronę. Mężczyzna w ciemno szarym garniturze, był średniego wzrostu,
miał zielone oczy i bujną blond czuprynę. Na jego twarzy pojawił się przyjazny
uśmiech, a ja wstrzymałam oddech, gdy podszedł bliżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz